ADAM ZAGAJEWSKI
Miasto
Miasto jest poczekalnią w której codziennie
umierasz na szczurzą chorobę przymykania oczu
Miasto jest poczekalnią pełną krzeseł ruchomych
w twardym żołądku stołówki kłamiesz donosisz
i zdradzasz przyjaciół
Nie jesteś głodny ale nie jesteś najedzony
nie jesteś uczciwy ale nie jesteś świnią
Jesteś w połowie drogi mówisz słodkim głosem
poproszę trybunę ludu wchodzisz na nią
i nagle zapominasz co chciałeś powiedzieć
Wtedy plujesz różową śliną i myślisz że to jest krew
Obmywa cię dopiero Wisła ta limfatyczna rzeka
która przypomina ci poetów dorzecza Bałtyku
Rano kradniesz wieczorem pijesz wódkę
jesteś dobrym człowiekiem który ma swoje zasady
Jedyną wzniosłością na jaką sobie pozwalasz
jest twoja wypróbowana miłość
Od dziesięciu lat oszukujesz swoją żonę
w nocy waszym starym łóżkiem małżeńskim
wypływacie na jezioro Genezaret
To są twoje najdalsze podróże
w biało-czerwonym pokrowcu poduszek
Adam Zagajewski, Miasto
z tomu: Komunikat, 1972
znalezione w: Wiersze wybrane
ADAM ZAGAJEWSKI
Komunikat
Jeżeli żyjesz w państwie deficytowym,
w którym wielka ilość przemówień
równoważy wszelkie niedomówienia,
w którym ogrody botaniczne i zielniki
są wzorem poprawności językowej
a ulubioną potrawą ludności
są gołąbki pokoju, jeśli mieszkasz w kraju,
w którym płoną róże, ulice są coraz szybsze,
miasto pochyla się jak słonecznik
i jednomyślnie rosną lasy,
gdzie każdy nosi przy sobie swoją fotografię
i imiona zmarłych, gdzie wyznaje się
ironiczną religię wspomnień i podwójnej wiary,
napisz do mnie; zbieram widokówki,
interesuję się muzyką, malarstwem,
filatelistyką, sportem i poezją.
1970
Adam Zagajewski, Komunikat
z tomu: List, 1978
Znalezione w: Wiersze wybrane
Myśleli o swoich, o tych, z którymi się nie pożegnali. Lola - o siostrzenicy, jej Włochu i jej półwłoskich dzieciach: czy straciła je, zanim zombi zwróciły się przeciwko Polakom, czy zginęła, broniąc ich przed atakiem? A może to one ją zagryzły. Kuba - o rodzicach; nie modlił się, ale czasem życzył im dobrej śmierci, jeśli jeszcze nie nastąpiła (nastąpiła). Włodek - o żonie, która miała wszelkie powody, żeby go opuścić, i o pewnej dziewczynie, która wyjechała po Marcu ‘68, córce lekarza z sąsiedniej klatki. Nie wiedział nawet, czy żyła, zanim to wszystko się zaczęło, istniała teraz może już tylko w nim, na wieki dziewiętnastoletnia. Kamila - mimo wszystko, o rodzicach (śnili się jej czasem, lepiej lub gorzej, ale zawsze obco). Tomek - o Szymusiu, który ze swoją chudością pewnie dawno już zginął (nie, jeszcze nie; doświadczał właśnie największej miłości swojego życia, był kochankiem dowódcy pewnego oddziału na osiedlu Cichy Kącik: dużego, mrukliwego, byłego kickboksera, który wyoutował się dopiero po ataku zombich, i przeżywali swoje dni chwały i piękna, które miały się skończyć tak, jak skończyć się musiały).
Ale poza wspomnieniami docierało do nich coś jeszcze, coś w powietrzu, co nie było tylko listopadowym wyciem; coś, co niosło się od strony miasta: nie sam odór spalenizny i gnijących resztek, ale to podskórne drżenie, ledwo wyczuwalne przez żywych brzęczenie trupiego roju; teraz przypominali sobie to wrażenie sprzed miesięcy, kiedy zombi się budziły, kiedy ruszały na Wawel, a potem dalej, za granicę. Było to cielesne, głębokie, rozumiane wyłącznie przez bebechy, nie mózgi.
ADAM ZAGAJEWSKI
Schyłek lata
Podmiejski pociąg pędził przez willowe pustynie
jak sztylet, który spragniony jest tylko serca.
Z głośników dobiegał głos któregoś z dyktatorów
a wiewiórka skakała z gałęzi na gałąź,
uciekając przed moim spojrzeniem.
Schyłek lata, ciężkie szyszki cedrów,
zakonnica w grubym, brązowym habicie
uśmiecha się jak ktoś, kto wszystko zrozumiał.
Nad oleistą powierzchnią stawu ścigają się ważki,
łodzie płyną ukośnie i toną w purpurze sennego słońca,
upał dotyka każdej rzeczy i skóry jak celnik.
Listonosz drzemie na ławce, ze skórzanej torby
wysypują się jaskółki listów, w trawie topnieją lody,
krety sypią kopce na pamiątkę smagłych bohaterów,
których nikt nie pozna. Ciemne drzewa stoją
nad nami a między nimi zielone płomienie.
Nadchodzi wrzesień, wojna, śmierć.
Adam Zagajewski, Płótno
Wyd. Zeszyty Literackie; Warszawa, 2016
Tomasz Różycki
METAMORFOZY
Barbarze
Jakże lekko żyjemy! Ponad horyzontem
znów dymił stary wulkan, podobno uśpiony.
Mówią, że czas wybuchnie, tak jak było wcześniej,
sąsiedzi się pakują, rząd zamyka przejścia,
na naszych drzwiach namalowano nocą znaki,
lecz my żyjemy lekko. Już nas tyle razy
miał pochwycić i nie mógł, zmienialiśmy postać.
Kiedy przyszedł jak wybuch, staliśmy się cieniem,
kiedy przyszedł jak podmuch, weszliśmy do ziemi,
kiedy był jako pociąg, my byliśmy dymem,
kiedy przyszedł jak strzelec, byliśmy oddechem,
piórkiem nad gruzowiskiem, głosem wołającym
dzieci, chodźcie do domu. Skreśloną literą
w podpisanym wyroku. Tańcem drobin kurzu
gdy wyniesiono meble, ich bardzo powolnym,
szczęśliwym opadaniem, gwiazdą ich podróży.
Tomasz Różycki
w: „Księga przyjaciół”; Wyd. Zeszyty Literackie; Warszawa, 2016
Niczego nie dokażemy babrząc się wzajemnie i wymyślając sobie od hipokrytów, głupców i niedołęgów. Natomiast dążyć trzeba do tego, aby w tych Polakach obudziła się świadomość ich nierealności, tej fikcji, jaką żyją, i aby ta świadomość stała się w nich decydująca. Trzeba im powtarzać: ty nie jesteś taki, ty naprawdę już wyrosłeś z tego co mówisz, ty zachowujesz się tak bo dostrajasz się do innych, celebrujesz, bo wszyscy celebrują, kłamiesz, bo wszyscy kłamią, ale i ty i my wszyscy jesteśmy lepsi od farsy w której występujemy - to im trzeba mówić póki ta myśl nie stanie się dla nich deską ratunku. Ten rodzaj Ketmanu jest nam koniecznie potrzebny. Musimy poczuć się jak aktorzy złej sztuki, którzy w swych ciasnych i banalnych rolach nie mogą się wygrać. Ta świadomość pozwoli nam przynajmniej przechować naszą dojrzałość do czasów, w których będziemy mogli stać się bardziej rzeczywiści.
Dziennik 1959-1969, Witold Gombrowicz
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
Odwiedza nas 81 gości oraz 0 użytkowników.