Piszę, bo trudno sobie wyobrazić,
że to już wszystko, jak kiedyś powiedział
Pan Nikt - literatura jest dlatego,
że świat to za mało. Przecież umarli
muszą gdzieś mieszkać, musi się obozem
rozłożyć gdzieś tam ich wędrowny tabor,
ich długa czarna kolumna gdzieś na noc
musi zarządzić postój. I bogowie
muszą mieć gdzie polować, palić miasta
i niszczyć po kolei świat za światem.
Piszę to dla tych, którym nie wystarcza
życia, mało im szlochu, śmiechu, kaszlu,
w zmiętej chusteczce będą je upychać
tuż przed odlotem do kieszeni płaszcza.
Za mało, Tomasz Różycki
z tomiku: Hulanki & Swawole
Wydawnictwo a5, październik 2024
Był sobie raz filozof, który twierdził, że świat to ciągła zmiana. Co więcej, przekonywał, że jesteśmy i nie jesteśmy jednocześnie: cały czas się rodzimy i cały czas umieramy.
Takie poglądy prowadziły do wielu trudności w jego życiu prywatnym. Przykładowo, nie mógł nawiązywać relacji romantycznych, ponieważ - jak utrzymywał - nie jest możliwy związek między dwoma bytami, które zarazem istnieją i nie istnieją.
Nie można powiedzieć, aby był lubianą postacią w mieście. Pytany o godzinę, odpowiadał, że pytanie to nie ma sensu. Gdy zagadywano go o drogę do sklepu, mówił: „Droga w górę i w dół jest tą samą".
Wszystko to postrzegano jako żarty w bardzo złym stylu.
Pewnego razu w kamienicy, w której mieszkał, była awaria wody. Podczas zebrania rady wspólnoty powiedział tylko, że woda uśmierca dusze, ziemia uśmierca wodę, woda rodzi się z ziemi, a dusza z wody.
Patrząc w lustro, nigdy nie widział odosobnionego obiektu, lecz niekończący się proces kosmiczny: pierwsze pyłki gwiezdne, kości dinozaurów, gazy atmosferyczne, mąkę, paprocie i ważki, fale energii rozprzestrzeniające się po świecie z prędkością światła.
Któregoś razu filozof rozpalił ogień nad rzeką, by kontemplować prawdę o dwóch żywiołach przenikających wszechświat. Spytany przez funkcjonariusza policji, kim jest i co robi, odpowiedział, że są to
pytania źle postawione, ponieważ nie ma nikogo, kto jest, ani nikogo, kto coś robi. Tłumaczył, że co najwyżej można mówić o tym, co tu się staje, jednak i to wyłącznie w pewnym wąskim zakresie, skoro słowa nie potrafią uchwycić żadnego stawania się, gdyż każdorazowo „unieruchamiają” to, co jest w bezustannym ruchu.
Policjant poprosił go o dokument tożsamości, ale on tylko wskazał na rzekę, na której powierzchni swobodnie dryfował jego portfel wraz z zawartością, i powiedział z uśmiechem: „Wszystko płynie”.
Funkcjonariusz nakazał mężczyźnie wyciągnąć portfel z wody, bo dodatkowo otrzyma mandat za zanieczyszczanie wód krajowych, lecz on odparł: „Nie mogę, bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”.
Reszty można się łatwo domyślić. I nie domyślić.
Historyjka na dobry początek, Tomasz Wiśniewski
Przekrój, zima 2024
Poważna gazeta, „Le Temps”, pisze, że w Paryżu ludzie stoją w kolejce przed biblioteką, gdzie wypożycza się klasyków: szczęśliwy, kto może zdobyć taki tom Tukidydesa, zaczytany, z oślimi uszami… Zresztą każdy autor starożytny jest modny. To tylko jeden z symptomów. Francuscy wydawcy, tak samo jak niemieccy, włoscy czy szwajcarscy, nie potrafią już zaspokoić książkowych potrzeb europejskich i krajowych czytelników. W Europie sprzeda się dzisiaj każdą książkę, która w ogóle zasługuje na to, byśmy o niej nadmieniali, używając tej dostojnej nazwy: dzieło Owidiusza jest tak samo „modne” jak utwory najznakomitszych autorów żyjących. Trudność stanowi raczej to, co jest wspólnym problemem wojny: surowiec, zaopatrzenie w papier i płótno; to, co się ukazało, sprzedaje się szybko, ludzie z dokładnie taką samą łapczywością śpieszą do domu z tomem Seneki, jak z pięcioma dekagramami masła; a objaw ten daje się zauważyć już nie tylko w tych państwach, które prowadzą wojnę lub na które bezpośrednio spadły jej miecz i pożoga. Tam, gdzie nie ma zaciemnienia, czyta się tak samo zachłannie jak w krajach, gdzie zarządzenia wojenne zmuszają ludzi do siedzenia w domu w zimowe dni, gdy szybko zapada zmrok. Tej zimy marznie się w wielu mieszkaniach Paryża, ale wciąż jeszcze łatwiej jest marznąć w wystygłym mieszkaniu, jeśli mamy w rękach książkę. Europa nawróciła się na książki.
Ewa, młodsza córka, opisała życie matki. To życie jest szare: urodziła się w Warszawie, jej ojciec był człowiekiem ubogim, nazywał się Skłodowski. Uczył matematyki i fizyki. Dziewczęta pragnęłyby studiować na uniwersytecie, ale w Rosji kobiety nie mogły uczęszczać na wyższe uczelnie. Jedna z jej sióstr, Bronia, trafiła jednak do Paryża, gdzie uczyła się na lekarza. Maria zaś nastała na służbę jako nauczycielka domowa i od czasu do czasu posyłała starszej siostrze do Paryża po dwadzieścia rubli. „Jest jakiś talent w naszej rodzinie – pisała do niej – i ważne jest jedynie to, żeby ten talent się nie zmarnował. Ucz się…” Ona sama dopiero po latach dotarła do Paryża, na uniwersytet, kiedy starsza siostra wyszła już za mąż za lekarza. Kilka lat przed przełomem wieków, u jednego z rodaków, poznała się z Pierre’em Curie. Byli tak biedni, jak ludzie zwykli być biedni jedynie w rzeczywistości i w rosyjskich powieściach.
Czterdziestoletni mężczyzna żyje z tym rozczarowaniem. Politykę obserwuje z podejrzliwością. Nie może przed nią umknąć i dlatego odpowiedzialnie bierze na siebie, przynajmniej w Europie Środkowej, hasło rechts stehen und links denken; wobec anarchii zawiera sojusz z formacjami zbrojnymi sił bezpieczeństwa, a kiedy stoi „po prawej stronie”, wszelkimi siłami stara się myśleć i działać społecznie. Taka jest większość w Europie Środkowej; naturalnie zdarzają się też wyjątki, ale przeważająca większość zajęła to kiepskie i niebezpieczne stanowisko. Na Zachodzie także czterdziestoletni mężczyzna, podobnie jak młodzież, ustawia się na froncie skrajności; staje w szeregach plutonów szturmowych skrajnej prawicy albo skrajnej lewicy. Co go odróżnia od młodych, którzy po raz pierwszy ruszają teraz do ataku, to świadomość prawdziwego sensu tej walki, jej beznadziejności. Czterdziestoletni Francuz, który stoi „po lewej stronie”, gdzieś pod sztandarem Front Populaire, przy czym ów sztandar jest i narodowy, i czerwony, nie potrafi z prawdziwą nienawiścią myśleć o czterdziestoletnim Niemcu, który maszeruje pod flagą ze swastyką; potrząsa ku niemu pięścią, bo tak sobie życzy historyczny rozkaz dzienny, ale w jego pasji brak owego wywołującego pianę na ustach, głupkowatego gniewu, jaki przepełnia młodych, dla których wszystko to jest jeszcze „ruchem” i „światopoglądem”. Walczy, ale nie nienawidzi; osądza, ale zna tego, o którym wydaje osąd; wie, że jest jednocześnie sędzią i oskarżonym, jak wszyscy, którzy naznaczeni wiekiem czterdziestu lat żyją dzisiaj w Europie.
Czytaj więcej: Czterdziestoletni mężczyzna żyje z tym rozczarowaniem
Pomyśl no - powiada Sokrates - czy tylko „może”, czy też raczej musi tak być, że się pragnie tego, czego się nie ma, a gdzie nie ma braku, tam i pragnienia nie ma. Bo mnie się ciągle zdaje, mój Agatonie, że tak już musi być. A tobie jak?
***
- Więc i w tym wypadku, i w każdym innym, kto tylko pragnie, ten zawsze pragnie tego, co jeszcze nie istnieje, czego jeszcze nie ma, czego nie posiada, pragnie być takim, jakim jeszcze nie jest, pragnie tego, czego mu brak; taki, mniej więcej, jest przedmiot każdego pragnienia, miłości?
Uczta, Platon
Inflacja słowa drukowanego spowodowana jest, zapewne, wykładniczym wzrostem liczby piszących, ale w równej mierze ? polityką edytorską. Dziecięctwem naszej cywilizacji był stan, w którym czytać i pisać umiały tylko osoby wybrane, rzetelnie wykształcone, i podobne kryterium działało też po wynalezieniu druku, a jeśli nawet wydawano dzieła głupców (czego uniknąć całkowicie chyba niepodobna), to ich ogólna liczba nie była astronomiczna jak dzisiaj. Obecnie w zalewie tandety tonąć muszą publikacje cenne, ponieważ łatwiej jest odnaleźć książkę wartościową wśród dziesięciu kiepskich aniżeli ich tysiąc w milionie. Nadto nieuchronne staje się zjawisko pseudoplagiatu ? mimowolnego powtarzania cudzych a nieznanych myśli.
Stanisław Lem, Głos Pana
Odwiedza nas 53 gości oraz 0 użytkowników.