Wojnicza zawsze dziwiło, że po wypiciu pewnej ilości tego dziwnie smacznego alkoholu najpierw wszyscy byli bardzo rozgadani, ale potem? Im więcej się go piło, tym bardziej skracały się zdania i tym więcej z nich pozostawało niedokończonych, jakby jakaś siła urywała im końcówki, przez co słowa stawały się niezrozumiałe. Człowieka ogarniało coś w rodzaju stuporu, jakby wyszedł na najrozleglejsze hale swojego umysłu, skąd widok jest nieprawdopodobny. Wraz z tym zanikała potrzeba słów. Sam Mieczysław miał często wrażenie, że wtedy wszyscy rozumieją się doskonale, że wystarczy porozumiewawcze spojrzenie i wszystko staje się oczywiste. Dochodziło nawet do takich sytuacji, że panowie milkli i tylko patrzyli na siebie, jakby żywa do tej pory dyskusja przeniosła się do jakiegoś zbiorowego ich wnętrza. Ale zdarzało się to tylko po wypiciu większej ilości trunku, powiedzmy, trzeciej butelki, co zresztą wcale nie było takie rzadkie. Wtedy, patrząc na siebie, wzdychali porozumiewawczo i jedynie pan August składał dłonie w modlitewny dziób, jakby chciał im wszystkim o czymś przypomnieć, a oni przez chwilę z trudem koncentrowali się na tym znaku połączonych dłoni, w totalnym bezsłownym przekonaniu, że istnieje w kosmosie coś ważnego, o czym w żadnej chwili nie można zapomnieć, że jest jakiś punkt oparcia wskazywany przez pana Augusta, a ten punkt, w rozciągłości czasu, zamienia się w oś, oś nieskończoną, do bólu wertykalną, i wokół tej osi kręci się karuzela z nimi wszystkimi, szybującymi pod niebo na osobnych krzesełkach. Zdarza się, niestety, że ktoś zerwie się z łańcuchów – wtedy leci samotnie w powietrzu, po czym znika w srebrnej poświacie ziemi.
Wydawało mu się też, że Schwärmerei niosła ze sobą także efekty wizualne. Gdy kładł się po trunkowaniu (a obiecywał sobie, że nie będzie pić tyle tej diabelskiej nalewki!), widział pod powiekami rozbłyski albo figury zbudowane jakby z małych luster, które odbijały wszystko wokół z różnych kątów i jeszcze siebie wzajemnie, wprawiając wzrok w prawdziwie męczące opętanie. Jakiś świat szturmował jego ciało, chciał się dostać do jego mózgu, wysyłając najpierw światełka i iluzje
Empuzjon, Olga Tokarczuk
Wydawnictwo Literackie, 2022
Można było zrozumieć upodobanie mieszkańców Görbersdorfu do gęsi, ponieważ wszędzie w okolicy były jakieś stawy, potoki, jeziorka, jakby podziemna woda pchała się ku górze, ciągle przypominając o sobie, że jest, że istnieje. Może nawet była w tej obfitości wody jakaś mała pogróżka – co by się stało, gdyby ta woda postanowiła kiedyś wylać się na powierzchnię owej lejdejskiej doliny.
Korzystały na tym wszechobecne tutaj gęsi. Grzecznie wędrowały dwa razy dziennie ze swoich sypialni, które dzieliły z kurami, do zbiorników wodnych. Na przedzie zawsze szedł gąsior z obfitym podgardlem, czujny i nastroszony, a za nim jego harem pań w bieli, rozgęganych, jakby komentowały wszystko, co spotykają na swej drodze. Gąsior czasami lubił pogrozić kuracjuszom, wyciągał szyję i straszył, że uszczypnie. Kuracjuszki uciekały z piskiem i zawsze było to jakieś urozmaicenie w nudzie sanatoryjnego dnia. Wszędzie też poniewierały się gęsie pióra, te duże, którymi można by spisać naszą historię, ale i te małe puchowe, które uciekały ptakom w czasie kąpieli lub były wyskubywane w czasie zapamiętałych higienicznych zabiegów. Wiatr unosił je ponad deptakiem, ponad mostkami na strumieniu, a niektóre z nich płynęły wysoko ponad dachami domów i obserwowały stamtąd ludzki świat. Lubiły też zaczepiać się na ludzkich ubraniach i gest zdejmowania sobie nawzajem piórek z ramion był tutaj gestem powszechnym, przez który wyrażała się nawet jakaś wzajemna czułość, rodząca się z poczucia solidarności ludzi chorych i – przecież – skazanych na śmierć.
Niestety teraz także dla gęsi następował równie tragiczny czas. I one były przeznaczone na śmierć tej – jak i każdej – jesieni. Upasione na obfitości letniego pożywienia, pewne siebie i silne, znajdowały się w końcówce swojego życia.
Opitz ostrzył noże, a Frau Weber i Frau Brecht nie skubały już fasoli ani bobu, ale zszywały gęste płótno na wsypy do poduszek.
Piękne i dumne gęsi miały zamienić się wkrótce w słoiki smalcu, w zawekowane mięso, w gulasze i pasztety. I gdy wychodziły dumne i pełne godności na wprost wystrojonych kuracjuszy, nie wiedziały nawet, jak bardzo są bezbronne i jak mocno przypieczętowany jest ich los. Ludzka przewaga nad skazanymi na śmierć ptakami polegała na tym, że ludzie znali swoje mordercze zamiary. Dlatego uśmiechali się tylko pod nosem, patrząc na gęsi orszak sunący przez wieś z taką powagą i pewnością siebie, jaką mogą mieć jedynie nieśmiertelne istoty.
Empuzjon, Olga Tokarczuk
Wydawnictwo Literackie, 2022
W górskiej dolinie rozpostartej nad tonią podziemnego jeziora nastał spokój i choć nigdy tu nie wiało, teraz nie dało się odczuć nawet najmniejszego powiewu, jakby świat wstrzymał oddech. Późne owady przysiadły na badylu, skamieniał szpak wpatrzony w jakiś zaprzeszły ruch wśród kępek pietruszki w ogrodzie. Rozciągnięta między krzakami jeżyn pajęczyna przestaje drgać i napina się, próbując usłyszeć dochodzące z kosmosu fale, woda rozgaszcza się w plesze mchu, jakby miała tam zostać na zawsze, jakby miała zapomnieć o swoim drugim imieniu – że płynie. Dla dżdżownicy to napięcie świata jest wskazówką, by poszukać sobie schronienia na zimę, już planuje parcie w głąb ziemi, pewnie mając nadzieję, że odnajdzie tam ukryte głęboko ruiny raju. Krowy, które przeżuwają żółknące już trawy, także zastygają w bezruchu, zatrzymują się na chwilę ich wewnętrzne fabryki życia. Wiewiórka patrzy w cud orzecha i rozumie, że jest on czystym, skondensowanym czasem, że jest także i jej przyszłością ubraną w tak dziwną formę. I wszystko w tym krótkim momencie definiuje się na nowo, od nowa wyznacza swoje granice i cele, na chwilę rozmyte kształty znów zwierają się w sobie.
Jest to bardzo krótki moment równowagi między światłem a ciemnością, prawie niezauważalny, jedna chwila, w której wypełnia się cały wzór, spełnia się obietnica wielkiego porządku, lecz tylko na mgnienie oka. W tej odrobinie czasu wszystko wraca do stanu perfekcji, istniejącego zanim oddzielono niebo od ziemi.
Ale zaraz ta doskonała równowaga rozpływa się jak kształt na wodzie, obraz mętnieje i zmierzch zaczyna dążyć do nocy, a noc zdobywa przewagę – teraz będzie wetować sobie półroczny czas poniżenia i co wieczór zdobywać nowe przyczółki.
Empuzjon, Olga Tokarczuk
Wydawnictwo Literackie, 2022
Odczytuję znowu to, co na tych kartkach ostatniej nocy zapisałem, i pytam się mimo woli siebie, po co ja to i dla kogo piszę?
Niegdyś, notując wypadki z naszej podróży przez martwą pustynię, i później, kiedym opisywał pierwsze lata naszego życia na Księżycu, myślałem, że zostawię ten pamiętnik księżycowym ludziom, aby przyszłe pokolenia wiedziały, jak dostaliśmy się tutaj i cośmy musieli przecierpieć i przewalczyć, nim się nam udało znaleźć znośne warunki do życia. Ale dzisiaj... Przecież to jest śmieszne - ta myśl! Księżycowi ludzie, tacy jak są, nie będą tego nigdy czytali. I nawet nie chcę, aby czytali kiedykolwiek. Co im do tego? Co im do moich przejść, uczuć, bólów? Czyżby je zdołali zrozumieć? czyżby widzieli w tych kartach co więcej nad fantastyczną i trochę niejasną dla nich opowieść? A zresztą po co się mają dowiadywać, jeśliby to pojąć zdołali, że są zwyrodniałym szczątkiem wspaniałej rasy, która włada swym duchem nad daleką i piękną gwiazdą? Od dnia, w którym by to zrozumieli, musieliby tylko tęsknić, wstydzić się i boleć, tak jak ja, gdy patrzę na nich.
Uważam, że człowiek sam nie ustala sobie kodeksu postępowania. Kodeks postępowania wynika z tego, że nie jesteśmy sami na świecie, lecz są też inni. Relacje człowiek – zbiorowość warunkują postępowanie każdej jednostki. Słowem, kodeks postępowania jest faktem społecznym. Normy, według których człowiek postępuje, są wzajemne: ja – inni, inni – ja. To właśnie z funkcjonowania w społeczności wynikają zasady naszego postępowania. Ograniczenia, zobowiązania, stan naszych emocji są wynikiem naszego istnienia w zbiorowości. I nawet stosunek do samego siebie – wydawać by się mogło, najbardziej intymny – jest tego rezultatem. To jest, najogólniej mówiąc, to, co determinuje nasze postępowanie, ale zarazem warunkuje nasze pojęcia zła i dobra. Zaczynamy się tego uczyć już od najwcześniejszego dzieciństwa, w najbliższej nam zbiorowości, czyli w domu. To dom kształtuje w nas pierwsze pojęcia zła i dobra, uczy tych zasad postępowania. I to już wtedy, kiedy nie umiemy jeszcze mówić, chodzić. Przy czym przez dom rozumiem nie tylko to, co w powszechnym znaczeniu w tym słowie się kryje. Dom to centrum naszego pierwszego świata. To nasz mikro- i makrokosmos. Najważniejszy świat w życiu każdego człowieka. On nas nie tylko uczy podstawowych rozpoznań, a więc również dobra i zła. On nas uczy rozpoznań natury, stworzeń, ziemi, nieba, innych ludzi. Kształtuje naszą wrażliwość, nasze wyobrażenia, nasze uczucia, pobudza w nas myślenie, obdarza nas słowami, ale i wyzwala w nas zdolność do słów, tę najwspanialszą zdolność człowieka. I tak dalej, i tak dalej. Słowem, ten pierwszy świat kształtuje nas jako ludzi, naszemu człowieczeństwu nadaje kierunek. Moim zdaniem, jest najważniejszym etapem w życiu człowieka. Z niego wynosimy wszystko, całe spektrum naszego przyszłego losu – od estetyki po etykę. Wszystkie nasze późniejsze światy doświadczeń i przeżyć odnosimy zawsze do tego pierwszego, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Niejasna, a urzekająca łatwo atmosfera młodzieńczości w Polsce polega na tymczasowości, także na niej. Tam wszystko robi się na razie. Na razie się pracuje, na razie mieszka, na razie ma się z kimś związek, na razie się żyje. Bardzo to jest ciekawe, pociągające. Ale kiedy się przekroczy trzydziestkę i swoim osobistym „na razie” nie jest się już dłużej z tym wielkim, ogólnym „na razie”, wtedy powstają kłopoty. Może tylko dla tych, którzy chcą je mieć. Tylu znam nawet pięćdziesięcioletnich, którzy w tym ogólnym „na razie” całkiem dobrze się czują i udają młodych. Ale w każdym razie żałośnie wyglądają. Oczywiście biada przede wszystkim tym, którzy wiedzą, że wyglądają jakoś.
Ci wczorajsi goście byli bardzo pewni siebie i wyposażeni w niezmierną energię. Ciągnie ich, uciąga, podwójne „na razie”, ciągle jeszcze „na razie” ich własnej młodości i wielkie „na razie” polskie. Wszystko w ich najmniejszej odrobinie życia ma jeszcze wielki sens, ponieważ wszystko służy jakiejś ich przyszłości, wszystko może się tej przyszłości przydać, szczególnie może się im przydać pobyt w Italii. Na ich tle tym wyraźniej widzę moje po nic i ponikąd. Jeszcze raz stare zagadnienie: jak znaleźć sobie bytu, już nie dla przyszłości, która oczywiście jest, ale jest tylko jakaś tam, bez żadnej siły uciągu, bez żadnego już urzekania? Jak żyć o wyłącznie własnych siłach, na własny rachunek, po siebie samego tylko, po siebie, co do którego ma się tyle podejrzeń i niepewności? Z dawnego „na razie” zostało mi tylko przyzwyczajenie: „na razie” nie myśleć o tym, że już nie ma dla mnie żadnego „na razie”.
07.03.1966
Dziennik tom 1 (1962-1969), Sławomir Mrożek
Odwiedza nas 26 gości oraz 0 użytkowników.