Odczytuję znowu to, co na tych kartkach ostatniej nocy zapisałem, i pytam się mimo woli siebie, po co ja to i dla kogo piszę?
Niegdyś, notując wypadki z naszej podróży przez martwą pustynię, i później, kiedym opisywał pierwsze lata naszego życia na Księżycu, myślałem, że zostawię ten pamiętnik księżycowym ludziom, aby przyszłe pokolenia wiedziały, jak dostaliśmy się tutaj i cośmy musieli przecierpieć i przewalczyć, nim się nam udało znaleźć znośne warunki do życia. Ale dzisiaj... Przecież to jest śmieszne - ta myśl! Księżycowi ludzie, tacy jak są, nie będą tego nigdy czytali. I nawet nie chcę, aby czytali kiedykolwiek. Co im do tego? Co im do moich przejść, uczuć, bólów? Czyżby je zdołali zrozumieć? czyżby widzieli w tych kartach co więcej nad fantastyczną i trochę niejasną dla nich opowieść? A zresztą po co się mają dowiadywać, jeśliby to pojąć zdołali, że są zwyrodniałym szczątkiem wspaniałej rasy, która włada swym duchem nad daleką i piękną gwiazdą? Od dnia, w którym by to zrozumieli, musieliby tylko tęsknić, wstydzić się i boleć, tak jak ja, gdy patrzę na nich.
Uważam, że człowiek sam nie ustala sobie kodeksu postępowania. Kodeks postępowania wynika z tego, że nie jesteśmy sami na świecie, lecz są też inni. Relacje człowiek – zbiorowość warunkują postępowanie każdej jednostki. Słowem, kodeks postępowania jest faktem społecznym. Normy, według których człowiek postępuje, są wzajemne: ja – inni, inni – ja. To właśnie z funkcjonowania w społeczności wynikają zasady naszego postępowania. Ograniczenia, zobowiązania, stan naszych emocji są wynikiem naszego istnienia w zbiorowości. I nawet stosunek do samego siebie – wydawać by się mogło, najbardziej intymny – jest tego rezultatem. To jest, najogólniej mówiąc, to, co determinuje nasze postępowanie, ale zarazem warunkuje nasze pojęcia zła i dobra. Zaczynamy się tego uczyć już od najwcześniejszego dzieciństwa, w najbliższej nam zbiorowości, czyli w domu. To dom kształtuje w nas pierwsze pojęcia zła i dobra, uczy tych zasad postępowania. I to już wtedy, kiedy nie umiemy jeszcze mówić, chodzić. Przy czym przez dom rozumiem nie tylko to, co w powszechnym znaczeniu w tym słowie się kryje. Dom to centrum naszego pierwszego świata. To nasz mikro- i makrokosmos. Najważniejszy świat w życiu każdego człowieka. On nas nie tylko uczy podstawowych rozpoznań, a więc również dobra i zła. On nas uczy rozpoznań natury, stworzeń, ziemi, nieba, innych ludzi. Kształtuje naszą wrażliwość, nasze wyobrażenia, nasze uczucia, pobudza w nas myślenie, obdarza nas słowami, ale i wyzwala w nas zdolność do słów, tę najwspanialszą zdolność człowieka. I tak dalej, i tak dalej. Słowem, ten pierwszy świat kształtuje nas jako ludzi, naszemu człowieczeństwu nadaje kierunek. Moim zdaniem, jest najważniejszym etapem w życiu człowieka. Z niego wynosimy wszystko, całe spektrum naszego przyszłego losu – od estetyki po etykę. Wszystkie nasze późniejsze światy doświadczeń i przeżyć odnosimy zawsze do tego pierwszego, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy.
I dobro, i zło są znakami ludzkiego tragizmu, ambiwalencji naszej natury. W równym stopniu dobro i zło są w nas w opozycji, co się wzajemnie uzupełniają. Zauważmy, że gdy stworzyliśmy system oceniający nasze postępowanie, to stworzyliśmy również system usprawiedliwiający. Dla mnie osobiście ciekawszy jest ten system usprawiedliwiający, bo narzuca pytanie, czy nie jest on w gruncie rzeczy przyznaniem się, że zło jest w każdym z nas. Jestem skłonny sądzić, że w planie czysto ludzkim człowiek jest odpowiedzialny za wszystko, co niesie historia. Nie wierzę na przykład w narodziny tyranów samych z siebie. Według mnie to ludzkość ich wyłania, żeby wzięli jej grzechy na siebie. Poprzez tyrana niejako zwalniamy się z odpowiedzialności. Tyran to nic innego, jak jedna ze struktur tkwiącego we wszystkich zła. Co jest takiego w człowieku, że musi prowadzić wojny, musi zabijać, musi wyłaniać tyranów, że mimo wzrostu świadomości tego wszystkiego nie stajemy się wcale lepsi? Przykładem choćby obecny świat.
A pamiętam, pamiętam jeszcze ranki takie, całe ptactwem rozśpiewane... Szary świt robi się na świecie, niebo blednie, potem różowi się lekko od wschodu - cisza jest ogromna - słychać tylko szelest dużych pereł rosy, spadającej z liści drzew. Wtem naraz pierwszy, krótki, urwany świergot, po nim drugi w innej stronie i trzeci, czwarty... Jeszcze chwila ciszy, a potem jakby wszystkie drzewa, wszystkie krzewy ożyły: świergot wszczyna się naokoło, klaskanie, gwizd, bicie i gwar - zrazu można jeszcze poszczególne głosy odróżnić: tu kos się odezwał, tam z lasu słychać krzyk sójki, ówdzie bliżej wróble, sikorki, pliszki, a w górze skowronek - później już jest tylko jeden ogromny, radosny, dźwięczny chór; powietrze drży od niego, listki, zda się, drżą i kwiaty, i trawy... Na świecie tymczasem robi się coraz jaśniej, na niebie coraz rumianiej - aż wreszcie i słońce wypływa na firmament.
Tutaj słońce wschodzi leniwie i cicho... Chciałoby się przypuścić, że nie spieszy się dlatego, że go nie wołają żadne głosy... Kilkugodzinnego, szarego świtu, podczas którego okolica leży nieodmiennie ścięta mrozem i śniegiem spowita, nie rozwesela śpiew ptasząt... Słońce tu na Księżycu wschodzi zawsze nad martwym światem i w bezdennej głuszy. Jedynie człowiek zakrzyknie, z dalekiej gwiazdy przybyły, przebudzone dziecko zapłacze z cicha albo pies zdziczały, skostniały od mrozu zaskomli w jamie, z której wygnał przed wieczorem jakiegoś księżycowego potworka...
I przez cały, nieskończenie długi dzień panuje cisza, chyba że wiatr się zerwie, rozbudzi morze i zaświszcze po skałach albo szeroki gardziel wulkanu ryknie, odpowiadając huczącym gromom...
Trylogia księżycowa, Jerzy Żuławski
Po co się zapuszczałem w tę rewiry
przy stacji, gdzie króluje Iwan Groźny?
Przecież nie po ogórki małosolne,
bo tych nie ma nawet w sklepie Rassija.
Po co pytałem w barach, gdzie są stągwie,
kto trzyma pochowane po piwnicach
i ciemniach butle, w których tajemnica
gorzkiego napoju właśnie osiąga
swe apogeum? Ilu tam uchodźców
spotkałem, którzy uchodzili z ciała
i nie chcieli uchodzić już za obcych,
i podawali zmyślone imiona?
Noc była pełna imion, brzuch Lewiatana
pełen zmyśleń o ruskich małosolnych.
Tomasz Różycki
z tomiku: Ręka pszczelarza, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022
Spośród myśli te są wolne, które mogą być wybierane dla nich samych, natomiast te, które prowadzą do wiedzy dotyczącej czegoś innego, są podobne do niewolnic. To, co ma cel w sobie, przewyższa zawsze to, co służy jako środek do czegoś innego, a to, co jest wolne, przewyższa to, co nie jest wolne.
Arystoteles, Zachęta do filozofii (Proteptikos)
Ksiądz dziekan Chmielowski zna świat tylko z książek. Za każdym razem, kiedy zasiada w swojej firlejowskiej bibliotece i sięga czy to po pokaźny foliant, czy drobny elzewir, zawsze jest tak, jakby wyruszał w podróż do nieznanego kraju. Ta metafora mu się podoba, uśmiecha się do siebie i już próbuje ją ułożyć w zgrabne zdanie... Łatwiej mu jest pisać o całym świecie niż o sobie samym. Ciągle czymś zaabsorbowany, sobą się nie zajmował, wydarzeń z życia nie spisywał i teraz zdaje mu się, że nie ma żadnej biografii. Gdyby go zapytała ta dama, która pisze tak ponure wiersze, kim on jest, jakże przeżył swoje lata, to co by odpowiedział? I gdyby chciał to spisać, nie byłoby tego wiele więcej niż kilka stron, więc nawet nie książeczka, nawet nie taki mały elzewir, zaledwie tylko broszura, świstek, żywocik nieświętego z obrazkiem. Ani peregrynant, ani lustrator obcych krain.
Księgi Jakubowe, Olga Tokarczuk
Odwiedza nas 52 gości oraz 0 użytkowników.