Poważna gazeta, „Le Temps”, pisze, że w Paryżu ludzie stoją w kolejce przed biblioteką, gdzie wypożycza się klasyków: szczęśliwy, kto może zdobyć taki tom Tukidydesa, zaczytany, z oślimi uszami… Zresztą każdy autor starożytny jest modny. To tylko jeden z symptomów. Francuscy wydawcy, tak samo jak niemieccy, włoscy czy szwajcarscy, nie potrafią już zaspokoić książkowych potrzeb europejskich i krajowych czytelników. W Europie sprzeda się dzisiaj każdą książkę, która w ogóle zasługuje na to, byśmy o niej nadmieniali, używając tej dostojnej nazwy: dzieło Owidiusza jest tak samo „modne” jak utwory najznakomitszych autorów żyjących. Trudność stanowi raczej to, co jest wspólnym problemem wojny: surowiec, zaopatrzenie w papier i płótno; to, co się ukazało, sprzedaje się szybko, ludzie z dokładnie taką samą łapczywością śpieszą do domu z tomem Seneki, jak z pięcioma dekagramami masła; a objaw ten daje się zauważyć już nie tylko w tych państwach, które prowadzą wojnę lub na które bezpośrednio spadły jej miecz i pożoga. Tam, gdzie nie ma zaciemnienia, czyta się tak samo zachłannie jak w krajach, gdzie zarządzenia wojenne zmuszają ludzi do siedzenia w domu w zimowe dni, gdy szybko zapada zmrok. Tej zimy marznie się w wielu mieszkaniach Paryża, ale wciąż jeszcze łatwiej jest marznąć w wystygłym mieszkaniu, jeśli mamy w rękach książkę. Europa nawróciła się na książki.
Nawróciła się na książki, na ten własny, najbardziej dla niej swoisty wynalazek, na zadrukowane, zszyte i oprawione kartki papieru – nawróciła się na książki, powróciła do nich jak do najbardziej ewidentnego, nieskalanego schronienia, ci zaś, którzy w minionych dziesięcioleciach oskarżali wykształcony i kulturalny świat o niewierność względem książek, z zadowoleniem mogą wskazywać na tę pokutę. Duhamel nie był jedynym, który obawiał się o książkę jako gatunek; przed nim i obok niego wielu i nie bez podstaw wskazywało na kryzys książki. Oglądać jest łatwiej niż czytać, a słuchać – łatwiej niż oglądać; film, ilustrowane pisma, radio, telewizja,wszystkie stanęły do niebezpiecznego współzawodnictwa z wydrukowanymi literami. Przyczyna kryzysu książki była naturalnie bardziej skomplikowana, a wiążące się z nim zagrożenia – bardziej złożone: dobra książka żąda od czytelnika wysiłku, zagłębienia się, niekiedy przezwyciężenia oporu, ponadto też czasu, samotności, określonego wielowymiarowego nakładu sił. Radio oraz wiedza przekazywana w obrazach nie wymagają szczególnego wysiłku: magicznymi tubami i lejkami technika sączy w umysły setek milionów ludzi hasła. Trzeba było czasu i głębokiego kryzysu, aby te kuszące środki zastępcze zaczęły być przez ludzi oceniane odpowiednio do swej wartości i znaczenia. Duhamel nie przesadzał, gdy obawiał się, że książkę dopadnie kryzys. Statystyki dowiodły, że liczba odwiedzin w europejskich bibliotekach znacząco spadła, podatność na klasyczne mądrości i literaturę piękną zgasła, pracę związaną z czytaniem nasi współcześni chętnie zamienili na drugorzędne zajęcie sprowadzające się do bycia informowanym za sprawą oglądania i słuchania, megafony porykiwały hasłami, lecz dzieła, które objaśniały prawdziwy sens tych haseł, kurzyły się na półkach bibliotek. Terroru bestsellerów naturalnie nie wolno mylić z fenomenem prawdziwej potrzeby czytania. Coraz rzadszy był czytelnik, który ku trudnym do ukazania duchowym i intelektualnym zjawiskom przeszłości i teraźniejszości przybliżał się z gotowością do poświęcenia nie tylko finansowego, ale i duchowego, dotykającego nerwów. Coraz rzadszy był człowiek, który pracy czytania, wymagającej niewątpliwie ogromnego wysiłku, poświęcał regularnie kilka godzin ze swego dnia powszedniego, a coraz więcej było czytelników poinformowanych, którzy „dotrzymywali kroku” osobowościom literackim… Przeżycie polegające na byciu informowanym w sposób wizualny bądź za sprawą halucynacji rzuciło czar na całe tłumy i utrzymało je pod tym urokiem.
Zemsta książki jest cicha: ludzkie masy Europy są dzisiaj znów w takim punkcie, że artykułem pierwszej potrzeby jest dla nich książka; to jest ta zemsta. Przed dwoma laty codziennie zdarzało się, że w Paryżu ludzie w długim ogonku stali przed kasą któregoś kinoteatru, bo nie chcieli przegapić urzekających min jakiejś nowej gwiazdy filmowej, ale całkiem pewne jest, że nikt nigdy nie stał w kolejce przed bibliotecznymi wypożyczalniami po zmięty tom Tukidydesa. Pragnienie czytania, zachłanna żądza, by oddać duszę cichej i poważnej debacie, którą oznacza czytanie dobrej i prawdziwej książki, są nie tylko następstwem wojennych nakazów i zarządzeń. W oświetlonej elektrycznością Szwecji lub Portugalii, w Szwajcarii, na Węgrzech, w Bułgarii książka odzyskała dawny szacunek dokładnie tak samo, jak odzyskała go w krajach prowadzących wojnę. Niemcy w takiej masie „konsumują” książki, jak jeszcze nigdy w przeszłości; włoscy wydawcy nie nadążają z pracą; na stronach z ogłoszeniami w szwajcarskich gazetach stoją zgrupowane tytuły nowych i starych wydań. Europa czyta tak łapczywie, poważnie, z niepokojem w duszy, jakby odbywała pokutę. Jakby to od książek oczekiwała odpowiedzi na wielkie pytania teraźniejszości i przyszłości, jakby przed wielkim egzaminem przyszłości musiała powtórzyć cały materiał nauczania o przeszłości, od Platona przez Goethego aż po współczesnych… Kto dostrzega w tym jedynie „koniunkturę”, ten się myli. Żyjemy w czasach obrachunku, samopoznania, pociągania do odpowiedzialności. Musimy wiedzieć, w czym popełniliśmy błąd, musimy poznać prawdę, przygotować się, bez tchórzliwego niepokoju i kłamliwej litości nad samymi sobą, do wszelkiego rodzaju zadań przyszłości. Naszym jedynym, niezrównanym doradcą jest prawdziwa książka – w godzinie wielkich pytań i w trudnym położeniu do kogo innego może się zwrócić ludzkość?… Nie, czytanie książek w Europie nie jest teraz „modą” ani „koniunkturą”. Zostaliśmy sami z naszym losem, świat płonie, nie ma jednego nawet kontynentu, gdzie rodzaj ludzki mógłby śnić o pewności i bezpieczeństwie. Europa żyje dzisiaj z bronią i książką w rękach. Ten stan jest jej znany. Tak zbudowała, z bronią i książką w rękach, swoje domy, tak chce uratować ten europejski dom.
Dopóki mamy książki, nie jesteśmy sami na świecie – teraz, gdy Europejczyk, z bronią w ręku, znów pochyla się nad książką, dusza napełnia mu się wdzięcznością. Wchodzę do pokoju, w którym tysiące książek stoją rzędami na półkach, i mam poczucie, że w tym dzikim świecie, gdzie wszystko płonie, to jest mój jedyny prawdziwy dom, którego przedmiotowej realności być może nie mogę uratować przed okrutnymi kaprysami losu, ale którego realność w odniesieniu do jego treści i zawartości jestem zobowiązany ocalić, bo to jest ranga Europy, jej sens: owa druga realność, którą zamykają w sobie te książki. Sięgam po Tukidydesa, w Berlinie, Peszcie bądź Paryżu, i mam poczucie, że nie jestem sam; od trzydziestu lat nie przychodziło mi do głowy, bym wyciągnął rękę do tego przyjacielskiego powitania… Dwie armie walczą dzisiaj o przyszłość Europy, armia żywych i armia umarłych, broni i książek. Zemsta tych ostatnich jest cicha, lecz konsekwentna. Można bez nich żyć w pewnych okresach, ale nie da się bez nich nadać życiu sensu. Tego one uczą. Wyraźmy im wdzięczność.
Tekst pt.: Zemsta książek, 14 grudnia 1941
Kronika Niedzielna, Sándor Márai
Wydawnictwo Czytelnik, 2019