Dajcie nam
O, zdarza się nam bywać dobrym i pięknym, ale tylko wtedy kiedy nam samym jest dobrze i pięknie. Owszem, potrafią nas opętać – właśnie opętać – najszlachetniejsze ideały, pod tym wszakże warunkiem że same się urzeczywistnią, wpadną nam jak gołąbki do gąbki, a co najważniejsza, bezpłatnie, bezpłatnie, żeby nic nie kosztowały. Płacić za cokolwiek okropnie nie lubimy, ale za to bardzo lubimy brać, i to w każdej dziedzinie. O, dajcie, dajcie nam wszelkie dobra życiowe (tak właśnie, wszelkie, taniej się nie zgadzamy!), a zwłaszcza nie stawiajcie żadnych przeszkód naszym narowom, a wtedy już pokażemy, jacy to my potrafimy być dobrzy i piękni. Nie jesteśmy chciwi, co to, to nie, jednakowoż dajcie nam pieniędzy, więcej, więcej, jak najwięcej pieniędzy, a przekonacie się, jak hojnie, z jaką pogardą dla obmierzłej mamony roztrwonimy je w jedną noc w wyuzdanej hulance. Jeżeli zaś nikt nie da nam pieniędzy, wtedy pokażemy, jak to my potrafimy je zdobyć, kiedy bardzo nam na tym zależy.
Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow
Wiatr to jest wzrok umarłych, kiedy patrzą na świat stamtąd, gdzie są
Dziwne - jej myśli owiewają całą okolicę. Wiatr - mówi jakiś głos w jej głowie, zapewne własny. Wiatr to jest wzrok umarłych, kiedy patrzą na świat stamtąd, gdzie są. Widziałaś kiedy pole traw, jak się kłania i słania, zapewne patrzy na nie właśnie któryś z umarłych - chciałaby powiedzieć do Chai. Bo gdyby zliczyć wszystkich umarłych, to okazałoby się, że jest ich dużo więcej niż żywych na ziemi. Ich dusze już się oczyściły wędrowaniem w wielu żywotach i teraz czekają na Mesjasza, który przyjdzie dokończyć dzieła. I patrzą na wszystko. Dlatego na ziemi wieje wiatr. Wiatr to jest ich baczny wzrok.
Po chwili spłoszonego wahania i ona dołącza do tego wiatru, który przelatuje nad domami Rohatyna i małych, skarlałych osad, nad furmanami, co przycupnęli na rynku w nadziei, że zdarzy się im klient, nad trzema cmentarzami, nad kościołami, synagogą i cerkwią, nad rohatyńskim gościńcem - i pomyka dalej, poruszając pożółkłe trawy na wzgórzach, najpierw chaotycznie, bez ładu i składu, a potem, jakby uczył się kroków tańca, gnawzdłuż koryt rzek aż do Dniestru. Tam zatrzymuje się, bo Jentę zdumiewa maestria krętej linii rzeki, jej esy-floresy, jakby zarysy liter gimmel i lamed. I potem zawraca, choć wcale nie z powodu granicy, która zmówiła się z rzeką i oddziela od siebie dwa wielkie państwa. Bo przecież wzrok Jenty ma za nic takie granice.
Księgi Jakubowe, Olga Tokarczuk