Dlaczego śmierć ludzka jest wciąż jeszcze, jak śmierć zwierzęcia? Dlaczego agonie nasze są tak samotne i tak prymitywne? Dlaczego nie zdołaliście ucywilizować śmierci?

Pomyśleć, że ta rzecz przerażająca, agonia, grasuje wśród nas równie dzika, jak za pierwszych dni stworzenia. Niczego nie dokonano z tym w ciągu tysiącleci, nie tknięto tego dzikiego tabu! Uprawiamy telewizję i używamy kołder elektrycznych, ale umieramy dziko. Zdarza się, że nieśmiała strzykawka lekarza po kryjomu skróci męki zwiększonymi dawkami morfiny. Wstydliwy zabieg, zbyt drobny jak na olbrzymią powszechność umierania. Domagam się Domów Śmierci, gdzie każdy miałby do dyspozycji nowoczesne środki lekkiego zgonu. Gdzie można by umrzeć gładko, nie zaś rzucając się pod pociąg, lub wieszając na klamce. Gdzie człowiek znużony, zniszczony, skończony, mógłby oddać się przyjaznym ramionom specjalisty, aby mu zapewniona została śmierć bez tortury i hańby.

 

Dlaczego nie - zapytuję - dlaczego nie? Kto wam broni ucywilizować śmierć? Religie? Ach, ta religia... dziś zabraniająca samobójstwa, wczoraj nie mniej gromko zakazująca środków znieczulających... przedwczoraj zezwalająca na handel niewólników, gnębiąca Kopernika i Galileusza... ten Kościół potępiający z hukiem piorunowym, a wycofujący się potem dyskretnie, po cichu... jakąż macie gwarancję, że za lat kilkadziesiąt dzisiejsze potępienie samobójcy nie zmięknie i nie rozejdzie się nieznacznie po kościach? A póki co mamy umierać, jak psy, w drgawkach i rzężeniach - cierpliwie mamy czekać, ścieląc tę drogę powolną milionami konań okropnych, o czym pisze się w nekrologach „po długich i ciężkich cierpieniach”? No nie, rachunek za te „interpretacje” św. tekstów jest już za wysoki i za krwawy, i lepiej aby Kościół wyrzekł się scholastyki, zbyt arbitralnie wjeżdżającej w życie. Ostatecznie, jeśli wierzący katolicy chcą umierać ciężko - ich sprawa. Dlaczego jednak wy, ateiści, lub ludzie tylko luźnie związani z Kościołem, nie odważycie się na coś tak prostego, jak zorganizowanie sobie śmierci? Co was peszy? Zrobiliście, co trzeba, aby bez trudności przeprowadzać się z miejsca na miejsce, gdy zmieniacie mieszkanie ale, gdy idzie o przeprowadzkę na tamten świat, chcecie, aby to odbywało się po staremu, przedwieczną metodą zdychania?

Jakież mroczne jest to niedołęstwo wasze! Pomyśleć, iż każdy z was wie doskonale: nikt z jego najbliższych nie wymknie się konaniu, chyba że spotka go nadzwyczajne szczęście śmierci nagłej i niespodziewanej; każdy zostanie stopniowo zniszczony, aż czasem oblicze jego stanie się nie do rozpoznania - i wiedząc o tym, znając ten los nieunikniony, palcem nie ruszycie aby oszczędzić sobie męki. Czegóż się obawiacie? Że zbyt wielu ludzi umknie, jeśli zanadto uchylicie furtki? Pozwólcie umierać tym, co śmierć wybierają. Nie zmuszajcie nikogo do życia niewygodą zgonu - to zbyt podle.

Szantaż, zawarty w sztucznym utrudnieniu śmierci, jest świństwem, naruszającym najcenniejszą wolność człowieczą. Gdyż moja najwyższa wolność polega na tym, iż w każdej sekundzie mogę postawić sobie hamletowskie pytanie „być, albo nie być?” - i swobodnie na nie odpowiedzieć. To życie, na które zostałem skazany, może mnie zdeptać i zhańbić z okrucieństwem bestii dzikiej, ale jest we mnie jedno wspaniałe i suwerenne urządzenie - że mogę sam siebie pozbawić życia. Jeśli zechcę, mogę nie żyć. Nie prosiłem się na świat, ale przynajmniej pozostaje mi prawo odejścia... i to jest fundament mojej wolności. A także godności (bo żyć z godnością znaczy żyć dobrowolnie). Ale fundamentalne prawo ludzkie do śmierci, z tych co to powinny być zamieszczone w konstytucji, uległo stopniowej a nieznacznej konfiskacie - na wszelki wypadek urządziliście to tak, aby było jak najtrudniej... i  jak najstraszniej... aby było trudniej i straszniej, niż być powinno przy obecnym poziomie techniki. To nie tylko wyraża waszą ślepą afirmację życia, w skali już zupełnie zwierzęcej - to przede wszystkim jest wyrazem niesamowitej gruboskórności waszej, gdy idzie o ból, którego jeszcze nie doświadczacie, o agonię, która jeszcze nie jest waszą - to ta głupia lekkomyślność, z jaką się znosi umieranie, póki ono jest jeszcze cudzym umieraniem. Te wszystkie względy i względziki - dogmatyczne, nacjonalistyczne, życiowo-praktyczne - cała ta teoria, cała ta praktyka, roztacza się jak ogon pawi... z dala od śmierci. Jak najdalej.

Dziennik 1959-1969, Witold Gombrowicz
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013