Znakowanie drzwi mieszkań lub domów, w których przebywają chorzy, należy do repertuaru działań i imaginarium rzeczywistości zarazowej. Oczywiście można je teoretycznie uzasadnić - dzięki temu zdrowi wiedzą, których miejsc i ludzi unikać, a epidemia się nie rozszerza - jednak mimo że w epidemiach poprzednich wieków było stosowane nagminnie, nie przynosiło oczekiwanych, praktycznych rezultatów.
Chodziło o coś innego - o przywrócenie zaburzonego symbolicznego porządku, w którym światy zdrowych i chorych, podobnie jak żywych i umarłych, nie powinny się ze sobą mieszać. Postawioną między nimi barierą miał być strach, a przybite do futryn kartki bądź namazane na drzwiach krzyże czy napisy - narzędziem jego wzbudzania i materialnym symbolem, takim jak cmentarny mur. Rozdział przynosił pożądany efekt - domy, których drzwi często dodatkowo zabijano gwoździami, stawały się umieralniami, a ich mieszkańcy - pogrzebanymi żywcem.
Według niektórych wierzeń ludzie w ogóle nie musieli się sami zajmować malowaniem znaków. Miały one być nie tyle skutkiem, ile zapowiedzią zarazy. Tajemnicze krzyżyki bądź gwiazdki pojawiały się samoistnie, nakreślone palcem anioła śmierci na domostwach, które wkrótce dosięgnąć miała kara boża. Były więc nie tylko sygnałem, ale i stygmatyzującym piętnem, usprawiedliwiającym akty przemocy wobec chorych lub tych, których podejrzewano, że rozsiewają chorobę - bądź cokolwiek, co nie znajdowało uznania w oczach społeczności.
Nie podejrzewam, by celem lwowskiego lekarza było uczynienie chorych na hiszpankę kozłami ofiarnymi i nawoływanie do rytualnej przemocy. Karta, którą wymyślił, trafnie symbolizuje dwoistość naszego podejścia do epidemii i zarazy, do dziś determinowanych z jednej strony przez rozum i wiedzę, z drugiej przez emocje i wiarę.
Wczesną wiosną strony facebookowe moich znajomych antropolożek i jidyszystek wypełniły się doniesieniami o ślubie, który 18 marca 2020 roku w Bnei Brak, mieście wchodzącym w skład metropolii Tel Awiwu, wzięła na cmentarzu dwójka sierot. Ta z pozoru dziwaczna informacja wskazywała, że w obliczu zagrożenia niesionego przez Covid-19 lokalna społeczność ultraortodoksów odwołała się do jednego z najpotężniejszych narzędzi w jej antyepidemicznej, a raczej antyzarazowej puli - do szwarce chasene, czyli czarnego wesela.
Jego korzenie - a pierwsze udokumentowane przypadki ze środkowoeuropejskiego pogranicza pochodzą z XVII wieku - tkwią w wierze, że zaraza jest karą zsyłaną przez Boga za popełnione przez ludzi grzechy, a zadośćuczynić im może akt dobroczynności, której wypełnianie jest jedną z najważniejszych micw, czyli wywiedzionych z Tory przykazań judaizmu. Ufundowanie przez społeczność ślubu dwójce ubogich, których w innych okolicznościach nie byłoby nań stać, z pewnością było takim dobrym uczynkiem.
Ale szwarce chasene nosiło też w sobie niepokojące elementy ofiary. Pomijając fakt, że oddelegowani do zawarcia ślubu nie mieli wpływu na wybór współmałżonka, podczas wesela goście powtarzali elementy odprawianego w święto Jom Kippur obrzędu oczyszczenia z grzechów - kaparot - białą kurę lub koguta symbolicznie obciąża się winą za popełnione niegodziwości, trzykrotnie obraca nim nad głową, zabija i przekazuje w darze biednym. Tym razem weselnicy podczas wręczania prezentów kręcili nimi w górze i podawali parze młodej z formułką sugerującą, że wraz z darami przekazywali im swoje grzechy. Nie bez znaczenia jest fakt, że według innego przesądu odziana w biel oblubienica winna była umrzeć w miesiąc po ceremonii.
Z kolei cmentarny entourage był sugestywnym elementem krajobrazu zarazy we właściwym jej, sakralnym kontekście. Faktycznie, w swoim potencjale kompletnego negowania codzienności plaga jest odwróconym świętem, karnawałem à rebours, weselem - ale czarnym. Niesie zapowiedź odnowy świata, tyle że nie przez odrodzenie, lecz przez umieranie. Doświadczający jej w niekontrolowany przez siebie sposób ludzie nie mają innego wyjścia, jak poddać się jej regułom, w tym jednej z podstawowych - wszechobecności i nieuniknioności śmierci, niebezpiecznemu skróceniu dystansu pomiędzy nią a życiem. Stąd ślub na cmentarzu, podkreślający zarówno obecny w kulturze judeochrześcijańskiej dwuznaczny i podejrzliwy stosunek do śmiechu i zabawy, jak również jednoczesną afirmację życia i pełną pokory świadomość klęski, na którą jest skazane.
Czarne wesela popularność zdobyły podczas licznych epidemii cholery w XIX wieku. Im zawdzięczają swoją kolejną nazwę - „wesela choleryczne”. Podczas hiszpanki powróciły.
(…)
Z medycznego punktu widzenia wszystkie powyższe ceremonie, polegające przede wszystkim na zgromadzeniu wielu ludzi na małej przestrzeni, mogły się rozwojowi epidemii jedynie przysłużyć.
Największa. Pandemia hiszpanki u progu niepodległej Polski, Łukasz Mieszkowski
Wyd. Polityka, 2020