Czas nie zawsze nam sprzyja. Ale dowiadujemy się o tym dopiero wtedy, gdy rzekomo naturalny porządek świata zostaje naruszony, a nowe myśli, które dotąd zdawały się burzyć jednolitość naszego czasu, zaczynają się przyoblekać w żywe kształty. Wtedy czas, taki, jakim znaliśmy go dotąd ze wszystkimi jego urokami i wadami, które głęboko weszły nam w krew, zaczyna nam ciążyć. Staramy się wówczas odepchnąć jednocześnie jego uroki i wady; czynimy to pochopnie, lekkomyślnie jak dzieci. Oparzyliśmy się chłodem, dmuchamy więc teraz i na zimne, i na gorące. Z tej czynności pragniemy przede wszystkim usprawiedliwić się sami przed sobą - czujemy bowiem całą nieszczerość naszej niewygodnej sytuacji, w której staramy się robić dobrą minę do złej gry. Zaczynamy obrachunki ze sobą i ze światem.

Oto kazano nam - mówimy - przeżyć tyle to i tyle lat w takich to a takich warunkach. Żyliśmy w niezbitej pewności, że świat, który nas otacza, nie zasługuje na większą uwagę niż ta, jaką mu okazujemy samym faktem naszego krótkiego i przelotnego pobytu wśród jego zjawisk. Nie pragnęliśmy nigdy nimi kierować, sądząc, że na nic się to nie przyda. Ten milczący rozbrat z naturą wzięliśmy w spadku po pokoleniach, które z nią walczyły. Nie był to pokój i nie była wojna. Zawieszenie broni na warunkach rzekomo tylko dla nas korzystnych. Milczeliśmy. Milczeliśmy wytrwale i długo, przypatrując się uważnie gmatwającym się z każdym rokiem dziejom. Wokół nas zakreśliliśmy magiczne koło samotności. Ale tylko my wierzyliśmy w tę magię i zaklęcie - nie obowiązywało ono jednak nikogo prócz nas. Gdy dzieje zagmatwały się ostatecznie, gdy napór świata okazał się tak wielki, że nie sposób już było utrzymać pustych i białych miejsc na mapie naszego czasu, wówczas wybiegliśmy spoza zakreślonego przez nas koła, aby przyłączyć się do jednej z dwóch nacierających na siebie armii. Był to bowiem czas wojny. Trwała ona z pewnością dłużej, niż to odnotuje chronologia. Dzieje tej wojny należy czytać z kursów giełdowych wielkich stolic, z wzrostu i spadku krzywej produkcji węgla i stali, ze statystyk bezrobocia i cenników wielkich restauracji, z rozluźnionych zdań poematów i rozbitych na geometryczne figury twarzy ludzkich na portretach malarzy tego czasu. Kocham ten czas, który przeminął, i wcale się tego nie wstydzę. Kocham własne złudzenie bezpieczeństwa w zakreślonym przez siebie kręgu. Kocham wreszcie naszą bezładną ucieczkę w stronę dwóch nacierających na siebie armii. Kocham decyzję własną i opłakuję postanowienia przyjaciół, którzy zbłądzili.
Nasze pokolenie miało wyznaczone wejście na scenę świata w chwili nie najszczęśliwiej wybranej. Ostre światła reflektorów, którymi oznajmiono tę chwilę, pozwoliły dojrzeć każdemu nasze wątpliwe zalety i nawarstwione od wieków wady.
Bywają kobiety, które przyjeżdżają na bal późno, wówczas, gdy wszyscy się już zebrali. Przybywają rozmyślnie z takim opóźnieniem, by ich samotne i nieoczekiwane wejście zwróciło tym większą uwagę. Nieostrożne, prezentując zebranym wspaniałość swojego stroju, nie pamiętają, że, gdy wchodzą oddzielnie i samotnie, wówczas widzowie mają sposobność nie tylko podziwiać łabędzią kadencję jedwabnego trenu, który wlecze się po chłodnej posadzce, lecz mogą również przyjrzeć się dokładniej niż kiedykolwiek rysom tak dumnie wchodzącej. Egzamin, jakiemu zostaje poddana samotnica lekceważąca sobie przepisy przybywania o ustalonym dla wszystkich czasie, tym bardziej bywa surowy, im bardziej wspaniałe są pozory, którymi okryta jest jej postać. Oczy zgromadzonych tylko przez chwilę zatrzymują się na błyszczącej materii, na kwiatach, którymi ozdobiła swój stan, na sztucznie upiętych włosach, na różu pokrywającym jej wargi. Wzrok ich tym bardziej będzie przenikliwy i bezlitosny, im później zjawi się samotnica. Ale po chwili odrą ją z sukien, zetrą z jej warg różową farbę, zburzą wysoką budowlę włosów i nie przerwą swojej niszczycielskiej pracy, dopóki zza płaszcza pozorów nie ukaże się prawdziwy kształt ludzki.
Świat bowiem nie lubi być oszukiwany. Im bardziej bywa rozczarowany, tym większą pała nienawiścią do przedmiotu, który go czarował, i tym bardziej jest wdzięczny tym, którzy spod fałszywych wdzięków wydobyli kształt prawdziwy, bez względu na to, czy widok taki jest straszny, czy piękny. Ta okrutna zabawa odzierania piękności z jej fałszywych uroków nie trwa długo, czas bowiem nie lubi zbyt długo zatrzymywać się nad swoją ofiarą. Dzieje toczą się poza naszym osobistym życzeniem, nie zwracając uwagi na to, czyśmy już dostatecznie dojrzeli, by zrozumieć ich treść i przewidzieć ich kierunek. Naszą jest rzeczą dotrzymać kroku dziejom, podobnie jak do nas należy obowiązek dostrzegania różnicy pomiędzy naszym życzeniem i celowością jego realizacji. Zanim zaczniemy wymagać, by świat obrał kierunek inny niż ten, w jakim go toczą siły wszystkich ludzkich poczynań - dobrych i złych - zbadajmy nasze własne poczynania i poukładajmy je uważnie według ich wagi i znaczenia. Wówczas okaże się, że niektóre z nich pomagają światu, by toczył się naprzód w zgodzie z ludzką myślą i ludzkim przeznaczeniem, inne zaś spychają naszą niewielką planetę z jej pięknie wytyczonej orbity, wtrącając ją w wojny, głody i nędzę, w których ginie nasza własna godność. Należy strzec się tej wielkiej lekkomyślności, z jaką niektórzy, przykładając palec do złych poczynań, usiłują powstrzymać bieg dziejów. Jeśli im będzie bardzo na tym zależało, na pewno zdołają to uczynić. Ale czy na długo? Nie jestem przyrodnikiem, mimo to wiem, że najpierw kiełkuje z czarnej ziemi zielony pęd, potem wyrasta krzak, potem drzewo. Drzewo kwitnie, owocuje i umiera, rozsypując przed śmiercią swoje nasiona. Nie widziałem nigdy, by dzieje tego procesu toczyły się w porządku odwrotnym.

Sedan, Paweł Hertz
Wyd. PiW, 2020