Teatr

Kiedy widzę, że jestem w towarzystwie złożonym z kilku osób, co najmniej z dwóch, czyli mnie i jeszcze kogoś, mam zawsze wrażenie, że jest to teatr. W rzeczywistości codzienne, ciągłe sytuacje nie są ani życiem, ani teatrem, z wyjątkiem tych najprostszych, najbardziej skonwencjonalizowanych. Prawda wymyka się stale z każdej strony. W rezultacie wszystko jest zawieszone między „teatrem” a „życiem”. oczywiście jest w tym nieodwracalna jednokierunkowość. „Życie” dąży w kierunku „teatru”, nigdy odwrotnie.

11.04.1966
Dziennik tom 1 (1962-1969), Sławomir Mrożek


 

 


Według Brunona Jasieńskiego, avant garde Teatru Śląskiego w Katowicach, na deskach modelatorni u Kochanowskiego, odprawiła nam obrzęd „Krwawych godów” w stylu polskim, gdzie: „tańcowała izba, sień / cztery noce, piąty dzień”, „tańcowali wtył i wprost, / kto po lodzie, kto przez most”, „Była noc, jak biały dzień”, „Tańcowali - z panem pień”.


Żyjemy w czasach, w których trudno jest widzieć klarownie. Otacza nas więcej fikcji niż w jakimkolwiek innym momencie dziejów. Każdy „fakt" może zostać zakwestionowany, każda pogłoska może postawić nas na baczność i rościć sobie prawo do bycia „prawdą”. Jedna fikcja w szczególności otacza nas nieustannie. Ta, która chce nas odizolować. Od prawdy. I od siebie nawzajem. Ta, która twierdzi, że jesteśmy rozdzieleni. Narody od ludzkości. Kobiety od mężczyzn. Istoty ludzkie od natury.
Simon McBurney


Niech teatr będzie dla nas przestrzenią
spotkania,
zaufania,
wolnego myślenia,
i wolności słowa.
Niech teatr zawsze stoi po stronie tych, którym odebrano głos,
których zdradzono,
którym odmawia się współczucia,
których wyklucza się ze wspólnoty.
Niech teatr zawsze stoi po stronie empatii.
Nie pozostawajmy w letargu.
Nie przestawajmy myśleć krytycznie.
Nie udawajmy, że nie widzimy, nie czujemy i nie słyszymy.
Miejmy odwagę podejmowania ryzyka.
Teatr nie rodzi się z komfortu, ale z dyskomfortu.
Nie bądźmy apatyczni, ani pyszni".

Maja Kleczewska

Treść całego orędzia >>>


Poezja jako paideia

Poezja jest matką Nauk w znaczeniu, że ich konieczna przesłanka głosząca, iż natura jest światem, w którym zdarzenia występują wedle możliwych do odkrycia praw, najprawdopodobniej nie objawiłaby się ludziom, jeśli nie znaliby oni wcześniej światów, w których prawo i porządek są jawne. Zmysłom naszym dane są pewne zjawiska naturalne, jak przemiana nocy w dzień albo ruchy ciał niebieskich odsłaniające regularność zachowań lub własności pewnych rzeczy, które są stałe - ogień pnie się do góry, strumyki płyną w dół - ale takie cechy ładu przejawiają się rzadko: dla naiwnego obserwatora przeważająca większość zjawisk naturalnych wydaje się czymś arbitralnym. Aby uwierzyć, że arbitralność ta jest pozorna, a nie rzeczywista, ludzie muszą naprzód nauczyć się, że porządek może w ogóle istnieć. Poeci, którzy obierając za swoje tworzywo bezład zmysłowego doświadczenia, tworząc z niego wyobrażone światy, gdzie ten bezład zostaje przekształcony w coś o wiele bardziej systematycznego od tego, czym natura czy ludzka zbiorowość mogłyby się wykazać, dowodzą, że taki ład jest możliwy.


Mówię o moim mistrzu i nauczycielu Tadeuszu Łomnickim, który potrafił mnie czasami okrutnie przeczołgać. W siedemdziesiątym ósmym roku trwały próby Przedstawienia Hamleta we wsi Głucha Dolna w Teatrze na Woli w reżyserii Kazia Kutza. Grałem w nim Hamleta, to była moja pierwsza taka duża rola. Mój dyrektor i nauczyciel Tadeusz Łomnicki grał sekretarza partii Klaudiusza - Bukarę. Było już blisko premiery, a jednocześnie zbliżał się też jakiś zjazd partyjny i Łomnicki, członek KC, był bardzo napięty. Pewnie domyślał się, że będzie miał kłopoty z tą niecenzuralną sztuką. Któregoś dnia przyszedłem rano na próbę kostiumową z postanowieniem, że tego dnia pokażę Kaziowi, na co mnie stać. Miałem wpaść na scenę, krzycząc: „Gdzie jest Bukara?”, a Łomnicki siedzący na krześle, które stało na stole, miał odpowiedzieć: „Tu jestem, czego chcesz?”. Stałem w kulisach i rozgrzewałem w sobie palenisko, myśląc, jak wstrząsająco zaraz zagram. Kiedy wbiegłem na scenę i zaryczałem: „Gdzie jest Bukara?!” - zapadła cisza, Łomnicki siedział na krześle, patrzył na mnie i milczał. Pomyślałem, że może za wcześnie wbiegłem, ale nie, to był odpowiedni moment. Łomnicki wciąż patrzył mi w oczy, a wokół cisza jak makiem zasiał. Wyciągnął palec i skinął na mnie. Jak zahipnotyzowany poszedłem w jego kierunku... Szedłem wieczność. Kiedy byłem już tak blisko, że bliżej podejść się nie dało, Łomnicki schował rękę, nachylił się do mnie i szeptem, który słychać było w całym teatrze, powiedział: „Kto ci, chuju, dał dyplom?”.
I nagle zaczął mnie opierdalać, ostrymi słowami bijąc w najdelikatniejsze miejsca.

Kazio z góry widowni krzyczał: „Odpierdol się od niego, chuju!”. A Łomnicki nadal rugał mnie jak psa. I nagle zapadła ciemność. Po jakimś czasie zorientowałem się, że siedzę w swoim małym fiacie, w kostiumie scenicznym, a przed sobą mam tablicę z napisem „Sochaczew”.


Cóż można począć ze swym życiem? Jak zagospodarować dany nam - niewiadomej zresztą długości - czas? Mądrze zagospodarować, czyli tak, by wydzielone w nim części i okresy układały się w sensowną i satysfakcjonującą całość? Jaki obrać sposób na przetrwanie, styl, który przetrwanie to uczyniłby gładkim, dobrze naoliwionym, przyjemnym lub w inny sposób cennym? Wydaje się, że dróg jest wiele. Tyle mianowicie, ilu ludzi, którzy podejmując trud codziennego istnienia, kształtują swe ścieżki w seriach wyborów i działań. Liczą oni na to, iż akty przez nich spełniane ułożą się w drogę lub choćby trop, możliwy do spostrzeżenia zawsze wtedy, gdy refleksyjnie obejrzą się za siebie, wstecz. Mają nadzieję, że ujrzą wówczas szlak własnego życia, niezbyt może równy i prosty, ale jednak składający się w spójną i nieprzyprawiającą o poczucie grozy historię, historię także moralnie akceptowalną, ergo przynajmniej nieplugawą. Opowieść, w której nie braknie wprawdzie relacji o błędach, potknięciach, błądzeniach, upadkach, czy w końcu wydarzeniach tragicznych, lecz jednak w egzystencjalnym rozrachunku wypadającą na „plus”, tak iżby można było powiedzieć sobie: musiało być, jak się stało, i w sumie dobrze, że się życie jednak wydarzyło tak właśnie, a nie inaczej.

Polska

Polacy wczoraj przyjechali, dali się zobaczyć, dotknąć. Młodsi ode mnie. Do kraju nie ma powrotu, jeżeli chciałbym wrócić do tego, co dla mnie jest krajem, było krajem. Albo inaczej mówiąc: Polska coraz mniej jest Polską dla mnie, czyli moją przeszłością, co nie przeszkadza, że jeszcze bardzo dużo jej zostało. Słusznie podobno Gombrowicz powiedział, że z ojczyzną nie ma żartów, bo ojczyzna jest naszą fizycznością, naszym ciałem. Możność więc pozostawania z dala od ojczyzny w jakiej takiej równowadze zależy od tego, jak bardzo nie jesteśmy wyłącznie ciałem, jak bardzo duch nasz krzepki. Co znajduje potwierdzenie w doświadczeniu, że im prymitywniejsi ludzie, tym trudniej im z dala od Polski. Kto jednak może żyć całkiem bez ciała?

07.03.1966

Dziennik tom 1 (1962-1969), Sławomir Mrożek

Wspólny jest Logos

Przeto za tym, co wspólne, trzeba iść. Wspólny jest Logos, a większość ludzi żyje tak, jakby każdy miał własne rozeznanie.

Heraklit

Do zajazdu przybyli...

02526573
Dzisiaj
Wczoraj
W tym tygodniu
W ubiegłym tygodniu
W tym miesiącu
W ubiegłym miesiącu
Wszystkie wizyty
476
251
1148
2516615
23367
27307
2526573

Your IP: 34.239.152.207
2023-03-22 17:01

Odwiedza nas 17 gości oraz 0 użytkowników.

Szukaj

Początek strony