Jednym z najbardziej zdumiewających zagadnień w fizyce cząstek elementarnych pozostaje to, jak ważnym aktem jest obserwacja ich zachowania. Zgodnie z interpretacją kopenhaską z lat dwudziestych dwudziestego wieku kwanty zachowują się jak cząsteczki tylko wtedy, kiedy je obserwujemy. W pozostałym czasie, ukryte przed naszym spojrzeniem, są częścią rozproszonej i jakby niezainteresowanej fali, my zaś nie wiemy, co dokładnie się w niej dzieje. Tam wszystko jest możliwe, nieprzewidywalne i inne. Jeśli tylko poczują, że je obserwujemy, od razu zaczynają zachowywać się tak, jak tego oczekujemy, uporządkowanie i logicznie.
Człowiek powinien na pewien czas zamilknąć i w pauzie, jaka się otworzy, usłyszeć głos innego opowiadacza, ryby, konika morskiego, łasicy albo bambusa, kota, orchidei lub kamyka. Skąd wiemy na przykład, że pszczoły nie piszą powieści? Czy odczytaliśmy chociaż jeden plaster miodu? Albo zacznijmy od ryb. Jakaż ogromna część ewolucji siedzi zamknięta w milczeniu ryby, jaką wiedzę ryby zgromadziły przez te wszystkie tysiąclecia przed nami. Głębokie chłodne magazyny milczenia. Nietknięte przez język. Bo język kanalizuje i wyznacza zasoby poznania - jak sonda.
Człowiek suwerenny to rzadkie zjawisko. Ktoś, kto nie chce się wydać kimś więcej. I nie potrafi być kimś mniej.
Zdarza się, że w książkach, które przynoszę z biblioteki, nieznany mi czytelnik podkreślił pewne zdania, a ja w trakcie lektury miałbym ochotę czasem wdać się z nim w bezgłośną polemikę… Ten niemy dialog z partnerem, którego twarzy nie widzimy, ale znamy jego opinię, potrafi być bardziej intrygujący od dialogu prowadzonego oko w oko.
Dziennik 1977-1989, Sándor Márai
Wyd. Czytelnik, Warszawa, 2020
De senectute. Rozliczenia osiemdziesięciolatków odzywają się gęsto, w każdym języku: opowiadają, czego doświadczyli, co im daje, a co odbiera starość. Jeden chełpi się, że jeszcze… Inny zrezygnowany mamroce, jakby się zorientował, że był głupcem. Moje osobiste doświadczenie jest takie, że „ja” na starość nie zmieniłem się, ale moja perspektywa tak. Jakby ktoś odwrócił lornetkę teatralną: w perspektywie przeszłości wszystko jest pomniejszone, skurczone. Gdy starzec odwraca lornetkę: teraźniejszość ma normalne wymiary. Przyszłość nie ma perspektywy.
Dziennik 1977-1989, Sándor Márai
Wyd. Czytelnik, Warszawa, 2020
Nie ma tygodnia, by agencja reklamowa nazywająca się dla niepoznaki krytyką literacką nie ogłaszała narodzin nowego arcydzieła: wszystko jedno, powieść czy autobiografia, ale arcydzieło. Jak widać, nietrudno pisać arcydzieła, jedno rodzi drugie. Te arcydzieła w ciągu kilku tygodni po pojawieniu się na rynku znikają bez śladu, nowa książka znanego pisarza żyje na ogół pół roku, potem już nikt o niej nie słyszy. Prasa kulturalna przybija jej stempel arcydzieła, metabolizm umysłowy pochłania ją, a następnie usuwa z organizmu. Już całkiem wyjątkowo spotyka się książki, które nie są arcydziełami, ale w ich tekście pulsuje energia umysłowa, energia jak światło, magnetyczność czy elektryczność, której istoty nie znamy, ale widzimy, że działa i świeci, poprzez świadomość porusza życiem. Tego rodzaju literatura zawsze była rzadkością, a dziś już się jej niemal nie spotyka.
Dziennik 1977-1989, Sándor Márai
Wyd. Czytelnik, Warszawa, 2020
Więc kiedy ty będziesz mówił, to nie tylko nam dowody przytaczaj, że sprawiedliwość jest lepsza od niesprawiedliwości, tylko nam mów o tym, co każda z nich sama przez się robi z duszą, w której zamieszka, i przez to jedna jest złem, a druga dobrem. A opinie i pozory zostaw.
Ten, kto aż dotąd zaszedł w szkole Erosa, kolejne stopnie piękna prawdziwie oglądając, ten już do końca drogi miłości dobiega. I nagle mu się cud odsłania: piękno samo w sobie, on samo w swojej istocie. Otwiera się przed nim to, do czego szły wszystkie jego trudy poprzednie; on ogląda piękno wieczne, które nie powstaje i nie ginie, i nie rozwija się ani nie więdnie, ani nie jest z jednej strony piękne, a z drugiej szpetne, ani raz tylko takie, a drugi raz odmienne, ani takie w porównaniu z czymkolwiek, a z czym innym inne, ani też dla jednego piękne, a dla drugiego szpetne. I nie ukaże mu się piękno niby twarz albo ręce jakie, lub jakakolwiek cząstka cielesna, ani jako słowo, ni wiedza jakakolwiek, ani jako cecha jakiegoś, powiedzmy, stworzenia, ni ziemi, ni nieba, ani czegokolwiek innego, tylko piękno samo w sobie niezmienne i wieczne, a wszystkie inne przedmioty piękne uczestniczą w nim jakoś w ten sposób, że podczas gdy same powstają i giną, ono ani się pełniejszym nie staje, ani uboższym, ani go żadna w ogóle zmiana nie dotyka.
Uczta, Platon
Odwiedza nas 19 gości oraz 0 użytkowników.